Jak nazywa się piosenka ze zmierzchu, kiedy Bella i Edward tańczą w altance na balu? 2010-03-05 14:06:50; jak sie nazywa ta piosenka na początku zmierzchu? 2010-05-24 20:11:10; jak nazywa sie piosenka z zmierzchu tam gdzie bella jest sama? 2010-06-21 15:42:24; jak się nazywa ta piosenka ze zmierzchu w której Edward i Bella tańczyli
90. Kombi – Pamiętaj mnie [muz: S. Łosowski; sł: M. Dutkiewicz; 1989]Ciekawe co powiedzieliby synth-popowi reakcjoniści, Joel Ford i Daniel Lopatin, gdyby pokazać im „Pamiętaj mnie”? Czy wówczas, pytani o inspirację dla ich wspólnej płyty, wskazywaliby Kombi? Możemy przeprowadzić symulację: Pitchfork: Wasz album, „Channel Pressure”, wykorzystuje całą paletę archaicznych brzmień syntezatorów. Nie boicie się, że kiedy minie moda na lata 80., zupełnie wypadniecie z obiegu? Ford: Nie, stary, posłuchaj jak to brzmi – to nie są żadne archaiczne brzmienia, tylko jakaś szalona futurologia, *zapowiedź przyszłości, która się nie spełniła*. Więc w jaki sposób miałaby się zestarzeć? Lopatin: Dokładnie. Już samo to, że sięgnęliśmy po takie efekty, dowodzi nieprzemijalnego czaru naszej muzyki. Pitchfork: Podobno zainspirował was szerzej nieznany zespół z Polski, Kombi. Możecie powiedzieć o nim coś więcej? Ford: Parę lat temu koncertowałem w Polsce z moją starą kapelą, Tigercity... Ej, kolego, wiesz, że nigdy nie zrecenzowaliście naszej płyty? No, w każdym razie, na jeden koncert przyszedł jakiś zupełnie zakręcony gość, nie dawał nam spokoju przez cały wieczór, a w końcu wcisnął kilka starych polskich płyt. Na lotnisku w Hamburgu okazało się, że mój bagaż podręczny jest zbyt ciężki, więc część z nich musiałem wyrzucić, ale została mi jedna, „Tabu”. Na początku myślałem, że to jest jakieś wschodnioeuropejskie wydanie „Tambu” Toto, bardzo ich lubię swoją drogą. No ale nie, to było „Tabu”, czyli „Taboo”. Odpaliłem je na discmanie, jeszcze w samolocie i mnie wzięło. Pokazałem Kombi chłopakom z zespołu i powiedziałem Cholera, to jest lepsze niż Scritti Politti, niż Power Station, słuchajcie, musimy nagrać coś w tym stylu! Ale oni byli wtedy kompletnie zakręceni na punkcie Mike & The Mechanics. Powiedzieli, że cała nasza płyta będzie brzmieć jak „Silent Running”, co mnie się wydało troche słabe. Ale nikt nie chciał słuchać. Więc niedługo po nagraniu „Ancient Lover” zgłosiłem się do Daniela, bo temat „Tabu” wciąż nie dawał mi spokoju i zaproponowałem, żebyśmy napisali kilka piosenek w tym stylu. Z wielkimi, elektronicznymi bębnami i klangującym bassem, mieliśmy nawet pomysł, żeby wyprodukował je Bernard Edwards z Chic, ale sprawdziliśmy na Wiki i okazało się, że on nie żyje. Szkoda, muza Kombi by mu podszeła. Pitchfork: Który utwór Kombi zrobił na was największe wrażenie? Ford & Lopatin: „Pamitadż mnaj”! *** W kilka dni po publikacji cytowanego wywiadu, serwis Pitchfork ogłosił, że zespół Kombii weźmie udział w Pitchfork Music Festival ’11 i wystąpi na jednej scenie z Animal Collective, Jamesem Blake’iem i Guided By Voices. Zapytany co o tym sądzi, Grzegorz Skawiński odpowiedział: Mam nadzieję, że uda nam się zaprezentować sporo materiału z trzech ostatnich płyt. (Paweł Sajewicz) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Anna Jurksztowicz – Przenikam 89. Franek Kimono – King Bruce Lee Karate Mistrz [muz i sł: A. Korzyński; 1983]W międzynarodowym pojedynku śpiewających aktorów zwycięzca może być tylko jeden – William Shatner. Na naszym rodzimym poletku zaciętą walkę toczyli natomiast Piotr Fronczewski i Marek Kondrat. Pierwszy z nich, jako Franek Kimono, zaadaptował dla potrzeb żartobliwego projektu muzycznego estetykę uproszczonego disco i synth-popu, które podbijały Europę na przełomie lat 70. i 80. Na fali popularności filmów z Bruce’em Lee okrasił ją dalekowschodnimi elementami, a całość umieścił w nadwiślańskiej scenerii drobnych cwaniaczków, bywalców barów bistro i dyskotek, w których co sobota mieszała się ze sobą bananowa młodzież, dzieci dygnitarzy, peerelowscy normalsi, hedonistyczni reprezentanci świata sztuki i stołeczne prostytutki. Z kolei osiem lat później Marek Kondrat w singlu „Mydełko Fa” podsumował pierwszy etap raczkującej demokracji, w której fonograficzna anarchia zaowocowała niebywałą popularnością nurtu disco polo, odnogą muzyki biesiadnej. Jego skąpana w pianie Cycolina, podobnie jak w 1983 roku „King Bruce Lee Karate Mistrz”, w mig podbiła serca Polaków. Co ciekawe, za oboma projektami stała ta sama osoba, Andrzej Korzyński. Jego prześmiewcze teksty doskonale puentowały realia ówczesnej Polski, z pasją karykaturzysty wyolbrzymiały przywary rodaków, ale też z sympatią kreśliły specyfikę tutejszego folkloru. Pastisz ma jednak to do siebie, że aby godnie zaistnieć na kartach historii, musi się bronić czymś więcej niż tylko bezlitosną gębą satyry. Z perspektywy czasu „King Bruce Lee Karate Mistrz” okazał się klasykiem polskiego disco, który ze śmiałością wykorzystywał zdobycze technologiczne lat 80. ( automat perkusyjny Roland TR-606), poszczególne powiedzenia zakorzeniły się w języku niczym frazy z filmu „Rejs”, a cała stylistyka nieustannie powraca jako trop w kolejnych tekstach kultury. „Mydełko Fa” zaś wciąż zbyt mocno kojarzy się ze wstydliwym zjawiskiem, które toczy gust już nie tylko milionów Polaków, ale także miliarda Chińczyków. (Marta Słomka) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Kapitan Nemo – Wideonarkomania Różowe Czuby – Dentysta sadysta 88. Krystyna Prońko – Kto dał nam deszcz [muz: K. Prońko, W. Olszewski; sł: M. Maliszewska; 1980]Aranżowanie, to ogół czynności twórczych i technicznych, związanych z rozwinięciem utworu muzycznego i nadaniem mu nowego obrazu dźwiękowego – taki cytat z pierwszego polskiego podręcznika aranżacji muzyki rozrywkowej umieścił na swojej stronie internetowej Wojciech Olszewski, współtwórca jednej z najlepszych piosenek w repertuarze Krystyny Prońko. „Nadanie nowego obrazu dźwiękowego”, ależ to brzmi! Tak jakby aranżer przyoblekał utwór w dźwięki i wartości wcześniej przed uchem ukryte, dla ucha niedostępne, co w zasadzie nie wydaje się interpretacją odległą od prawdy. W dorobku Olszewskiego, który aranżerem jest wziętym i pierwszorzędnym, całą magię obrazu dźwiękowego słychać (widać?) właśnie w „Kto dał nam deszcz”. Kompozycja to dość prosta, nawet jeśli nieoczywista, tocząca się niespiesznie jak spontaniczny jam, którego leniwy krajobraz niezauważalnie wznosi się ku hymnicznej melodii instrumentalnego mostka. Jednak nie temat, ale smakowite ozdobniki decydują o klasie utworu z tzw. „czwórki”. Nieświadomy cytat z „Black Cow” Steely Dan (Drink your big black cow vs Więc świeczkę zapal mu ), stylowe dęciaki, które z początku jedynie komplementują głos wokalistki, by po refrenie zająć pierwszy plan w pełnym napięcia, ale pozbawionym patetycznego dramatyzmu crescendo. Och i ach. Daję słowo, to piosenka-błyskotka, pełna wdzięku i elegancji, które w siermiężnych studiach nagraniowych Polski Ludowej były towarem deficytowym. Ciekawe też, że z chronologicznego punktu widzenia „Kto dał nam deszcz” można by uznać za produkt akademicki, stworzony przez dwójkę studentów Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej katowickiej Akademii Muzycznej. A do tego dla obojga było to coś na kształt pierwszego wyjścia z mroku. Z pewnością można tak powiedzieć o znaczeniu „Kto dał nam deszcz” w dyskografii Krystyny Prońko. To pierwszy raz, kiedy piosenkarka, która – jak sama mówi – komponowała od dziecka, zdecydowała się zamieścić własny utwór na płycie (w tym przypadku na wydanym w 1980 roku podwójnym singlu, na którym znalazły się jeszcze dwie inne jej kompozycje). Jeśli chodzi o Wojciecha Olszewskiego, nie znalazłem informacji o jakichś wcześniejszych jego dokonaniach. Po latach współpracownik Prońko dojrzał, okrzepł, sam zaczął nauczać. Ale tak dobrej roboty jak przy „Kto dał nam deszcz” już chyba nie wykonał. (Paweł Sajewicz) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Krystyna Prońko – Poranne łzy Urszula Dudziak – Space Lady 87. Halina Frąckowiak – Jesteś spóźnionym deszczem [muz: J. Skrzek; sł: J. Matej; 1977]Jeśli Józef Skrzek faktycznie był – jak chce Paweł Sajewicz – polskim Steviem Wonderem, to ten nasz Wonder miał też swoją Minnie Riperton. Jak wcześniej Niemenowi, w latach 1977-1981 SBB akompaniowało Halinie Frąckowiak. W tym przypadku to jednak sam Skrzek komponował cały materiał. Efektami tej współpracy były albumy „Geira” i „Ogród Luizy”. Ten drugi, bardziej konceptualny, wypełnia przede wszystkim prog-rockowy patos ballad bratający się z piosenką poetycką (wiersze Wierzyńskiego). Na „Geirze” pojawiają się zaś jeszcze mocarne sophisti-popowe piosenki o jazzowym feelingu, jak np. najbardziej chyba ripertonowskie „Chcę być dla ciebie” czy opisywany opener właśnie. To taka motywowana funkiem jazda bez trzymanki, w trakcie której Skrzek do KORG-owego szkieletu co rusz dokłada nowe klawiszowe blurby, zaś Halina z wprawą soulowej divy atakuje nas kolejnymi melodiami. Te zresztą wynikają z siebie najnaturalniej w świecie, a przecież kto spodziewa się takich rozwiązań w piosence pop? Czy będzie to bliska akrobacjom Urszuli Dudziak wokaliza, albo raczej: główny riff wokalny (!), nerwowe zwrotki, pre-chorus z Frąckowiak rozmnożoną na taśmie, czy z gracją balansujący góra-dół refren. Twórcy oferują nam te wszystkie operacje w niespełna minutę i to jest właśnie przykład idealnie skondensowanej popowej konstrukcji. To, że w środku znalazło się jeszcze miejsce dla zespołowego jamu musiało wynikać ze Ślązaków tendencji do instrumentalnego rozpasania. Jak dobrze, że ten tutaj tak wyraźnie siedzi w estetyce Sly & The Family Stone. (Jędrzej Szymanowski) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Zdzisława Sośnicka – Żyj sobie sam Kombi – Jak ja to wytrzymam 86. Kult – Arahja [muz: Kult; sł: K. Staszewski; 1988]„Arahja” równa się Kult, Kult równa się „Arahja”. W ślad za obserwacją, że oto słuchamy esencji poczynań zespołu, którego w ramach rockowej nomenklatury nijak nie idzie zaklasyfikować, pojawia się sugestia, że być może mamy do czynienia z najoryginalniejszą z wielkich grup polskiego rocka. Spójrzmy: oto rockowy – co do tego nikt nie ma wątpliwości – band, którego specjalnością stało się marginalizowanie roli gitar. Jego wokalista raczej skanduje niż śpiewa, ale robi to z podniosłością znamienną dla tuzów stadionowych spektakli. Wreszcie piosenka posiada klasyczny singlowy format trzech i pół minuty, ale szydzi sobie z niego w najlepsze, mantrycznie powtarzając sekwencję tych samych akordów i identyczną dla pseudozwrotki i pseudorefrenu melodię. Tak, „Arahja” to ucieleśnienie polish rocka, ale rozumianego mniej jako zbiór inspiracji zespołu Nerwowe Wakacje, a bardziej jako definicja muzycznego smaku polskiego studenta, dekalog rodzimej sceny alternatywnej: świata dawno rozszyfrowanych metafor, melodii bez zakrętów i monumentalnych emocji. Utwór niesiony charyzmą Kazika, jego poetycką wizją podzielonego Berlina (czy tak brzmiałoby „The Wall”, gdyby powstało w PRL-u?) i narastającą ekspresją; utwór, w którym temperatura wzrasta odwrotnie proporcjonalnie do muzycznej inwencji zespołu; który swoją przygnębiającą, socrealistyczną monotonią buduje napięcie lepiej niż niejeden miotający przysłowiowymi septymolkami jazzman. Ale hej, to tylko rock – sposób na wyrażanie najważniejszych emocji najprostszymi środkami. Nawet jeśli takiego polish rocka nie grał nikt przed nimi. (Kuba Ambrożewski) Posłuchaj >> Podobało się? Posłuchaj również: Kult – Do Ani Kult – Piosenka młodych wioślarzy
Magazyn Perkusista wraz ze swoimi Czytelnikami przygotował Poradnik Początkującego Perkusisty. W poradniku znajdziecie 20 najważniejszych porad, jakie nasi forumowicze uznali za najistotniejsze dla osób zaczynających swoją przygodę z bębnami. 1.
Rozmowa z Tomaszem Koniną, nowym dyrektorem Teatru Kochanowskiego w Jest pan jednym z najwybitniejszych reżyserów teatru operowego w Polsce. Dlaczego mając takie sukcesy, decyduje się pan od niego odejść?- Czuję się spełniony zawodowo, przygotowałem trzy premiery na scenie Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie i wiele innych na najważniejszych scenach operowych kraju. To, co do tej pory robiłem, zawsze dawało mi ogromną satysfakcję, ale uważam, że przyszedł czas, by na chwilę odłożyć egoistyczne myślenie o własnej karierze i wrócić do źródeł, czyli do teatru Przydadzą się panu dotychczasowe doświadczenia w pracy w Opolu?- Oczywiście! Lubię pracować z dużymi zespołami. Nie mam oporów przed gigantyczną machiną teatralną. Do swoich przedstawień projektowałem także scenografie, a więc znam teatr z wielu stron. - Umie pan też liczyć pieniądze? - Umiem liczyć i jestem uczciwy. Wierzę, że to ważne cechy. Dyrektor teatru to artysta, który musi być jednocześnie sprawnym Ale w operze był pan przyzwyczajony do dużych pieniędzy. Jedno takie przedstawienie kosztuje tyle, ile pięć opolskich premier. Pewnie był pan rozpasany, a tu, być może, trzeba będzie pasa Rzeczywiście często nie miałem żadnych ograniczeń. Ale z drugiej strony przyjeżdżam do Opola prosto z Teatru Muzycznego w Łodzi, gdzie na 13 października szykuję premierę spektaklu "Być jak Callas". Przedstawienia bez budżetu i bez dużej sceny, właściwie w ogóle bez Czyli robi pan coś z niczego?- W Łodzi Teatr Muzyczny przechodzi kapitalny remont, ale to nie znaczy, że nie da się tam zrobić przedstawienia. Napisałem własny scenariusz, rzecz będzie grana symultanicznie w różnych przestrzeniach, do tej pory nieznanych widzowi - np. w sali prób, starym bufecie. Mam tam znakomity zespół i dyrekcję, która mi zaufała. To najważniejsze. - Chce pan powiedzieć, że pieniądze nie są najważniejsze, by robić teatr?- Kiedy ma się oddany zespół i gdy się wie, do czego się dąży, to można zrobić znacznie więcej, niż mając gigantyczny budżet bez ludzi, którzy uczciwie i ciężko pracują. Każde pieniądze można przepuścić. - Jaki teatr chce pan robić w Opolu?- Najlepszy. Chcę kontynuować to, co było do tej pory, i pójść kilka pięter wyżej. Kiedy dowiedziałem się, że Bartosz Zaczykiewicz odchodzi do Warszawy i zostawia teatr, który jest nie dość, że jednym z najciekawszych i najlepszych ośrodków teatralnych w kraju, to jeszcze jest teatrem bez długów, w świetnej kondycji technicznej, a na dodatek popieranym przez władzę - uznałem, że to okazja, by zacząć robić swój autorski teatr. Zacząć od tego wysokiego poziomu, na którym jest teraz, i wspinać się wyżej. Moim celem jest nie tylko przygotowywać w Opolu dobre przedstawienia, ale dążyć do tego, by to miejsce stało się bardzo ważnym centrum twórczym w tej części Szalone marzenia. To miasto W takim razie trzeba wyjść na rynek z bębnami i je obudzić! Oczywiście tego nie da się zrobić w pół roku. Mój program jest rozpisany na cztery Co będziemy oglądać na scenie "Kochanowskiego"? - Dzieła literackie z najwyższej półki, klasykę polską i światową. Wielkie tytuły i autorów, których nie trzeba reklamować - np. "Faust" Goethego, "Idiota" Dostojewskiego, "Płatonow" Czechowa czy "Wesele" Wyspiańskiego, czy "Pieszo" Mrożka. Będzie to klasyka czytana przez współczesnych twórców, co nie znaczy, że wszystko ma być wywrócone do góry nogami. Nie chcę artystycznego bełkotu. Teatr musi być Planuje pan także coś muzycznego?- Oczywiście. Bardzo chciałbym tu zrobić "Don Giovanniego" Mozarta, wspólnie z Filharmonią Opolską. Myślę też o "Operze za trzy grosze" Brechta/Weila oraz o wieczorze piosenek Jacques'a Brela. Mam również nadzieję zrealizować dość szalony spektakl o Opolu, ale z wyjawieniem szczegółów muszę jeszcze chwilę poczekać. - Do tej pory dla "Kochanowskiego" charakterystyczne były poszukiwania interesujących dramatów współczesnych. - Dalej będzie na ten nurt otwarcie. Chcę, żeby teatr reagował na to, co się wokół dzieje, ale interesuje mnie tylko najlepsza literatura. Inaczej szkoda pieniędzy i czasu - artystów i widzów. Nie widzę sensu grania tekstów przeciętnych. Wolę otrzymać odpowiedź na pytanie, kim jest dzisiaj Faust, niż zobaczyć kameralną sztukę, która się dzieje w Utrzyma pan Scenę Nowej Dramaturgii, czyli próby czytane współczesnych tekstów?- Nie tylko utrzymam. Chcę otworzyć teatr dla absolwentów reżyserii ze szkół teatralnych Warszawy i Krakowa. Ale zasady będą ostre - teatr na pustej scenie. Daję to, co mam najlepszego - czyli aktorów, ale nie daję budżetu. Dostęp do magazynów teatralnych - proszę bardzo, ale ani jednej złotówki. Jeśli w ramach takich warsztatów narodzi się coś ciekawego, to można pójść Do lutego ma pan sezon zaplanowany przez poprzednika, ale to niedaleka perspektywa. Szuka pan już reżyserów, którzy będą realizować pana plany repertuarowe?- Zacząłem to robić zaraz po informacji, że wygrałem konkurs. Szukam reżyserów, którzy zagwarantują odpowiednio wysoki poziom. Jestem już po rozmowach z Markiem Fiedorem, który jeszcze w tym sezonie wróci do Opola z ciekawym projektem. Zaprosiłem dwoje laureatów Paszportów "Polityki": Maję Kleczewską, twórczynię "Makbeta", i Jana Klatę, który nigdy jeszcze w Opolu nie pracował. Mam nadzieję namówić do współpracy Piotra Cieplaka, ale też filmowca Piotra Trzaskalskiego, twórcę filmu "Edi". Przez kilka lat na wydziale aktorskim warszawskiej szkoły teatralnej byłem asystentem Anny Seniuk. Mam nadzieję, że moja profesorka mi nie odmówi i też będzie tu reżyserować. Zaczynam także rozmowy z potencjalnymi partnerami zagranicznymi. Zależy mi, by sprowadzić tu wielkie nazwiska europejskiego teatru. Wielość reżyserów, wielość osobowości teatralnych najlepiej wpływa na rozwój Samorząd, który daje pieniądze na opolski teatr, od czasu do czasu przebąkuje, że dobrze by było, gdyby stał się on trochę mniej elitarny, a bardziej popularny. Pójdzie pan na to?- Ja w ogóle nie lubię takich etykietek: "elitarny", "popularny". Teatr jest albo dobry, albo zły. Chcę, żeby repertuar był różnorodny. Z jednej strony proponuję wielkie sztuki, a z drugiej występy gości z Polski z repertuarem lżejszym gatunkowo, ale na wysokim poziomie artystycznym. Jak my zrobimy komedię, to zapewniam, że też będzie to rzecz pierwszej Komisji konkursowej spodobały się pana pomysły na wyjście teatru w miasto. Na czym to miałoby polegać? - Chciałbym co roku w wakacje zapraszać kilku arystów: reżyserów, filmowców, plastyków, rzeźbiarzy, którzy wybieraliby dla siebie jakiś kawałek miasta i tam robili happeningi, odkrywając Opole i dla jego mieszkańców, i dla turystów. To właśnie mam na myśli, mówiąc o teatrze jako o centrum skupiającym ludzi sztuki. Drugi projekt zakłada współpracę "Kochanowskiego" z filharmonią i teatrem lalek. Mając w mieście takie trzy grupy artystów, raz na sezon można połączyć siły i zrobić spektakl Kiedy poznamy konkrety? - W nocy po powrocie z Opola wydrukowałem sobie kalendarz do 2011 roku. Jestem konkretny i już niedługo przedstawię daty dzienne premier na najbliższe dwa lata. Moim celem jest praca jak na Zachodzie - precyzyjne plany i podpisywanie Tylko że na Zachodzie dyrektor teatru wie, jakim budżetem będzie dysponować w 2011 roku, a pan nie. - Ale ja właśnie zakładam, że pieniędzy nie mam! (śmiech) Chcę regularnie płacić pensje i rachunki, bo to podstawa. Wiem, że na szalone pomysły pieniędzy w budżecie pewnie nie znajdę. Ale ja nie mam oporów przed pukaniem do różnych drzwi, nawet najdziwniejszych. Będę szukać równie szalonych ludzi, którzy choćby z kaprysu umożliwią zrealizowanie tego, o czym marzę. Proszę trzymać za nas kciuki. - Dziękuję za rozmowę.
Teledysk do tegorocznej piosenki roratniej już dostępny! Zapraszamy do oglądania, śpiewania i wspólnego oczekiwania na Zbawiciela! Słowa i muzyka to dzieło Adama Szewczyka. Poniżej polecamy również wersję karaoke. POLECAMY: serwis na Roraty 2022: roraty.malygosc.pl. Piosenka „Wielkie czekanie”: TELEDYSK Piosenka na Roraty 2022
Data utworzenia: 11 lutego 2010, 10:51. - Nie będę pokazywał rajtuz, nie będę miał siedmiu kolczyków i nie będę bił żony czy robił innych skandali - tak swój powrót na scenę zapowiada Zbigniew Hołdys (59 l.). Kompozytor i gitarzysta opowiada w rozmowie z Faktem o przygotowaniach do swojego koncertu - pierwszego od 10 lat! Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Foto: Fakt_redakcja_zrodlo Hołdys nie ukrywa, że obecny show-biznes go mierzi, zdaje sobie też sprawę z tego, jak bardzo zmieniły się muzyczne gusty publiczności. Ale założyciel legendarnego Perfectu, który stoi za sukcesem takich przebojów jak „Autobiografia”, „Ale wkoło jest wesoło” czy „Nie płacz Ewka” nie boi się zmian. I obiecuje, że wszystkich nas zaskoczy!Swój ostatni prawdziwy koncert dał pan 10 lat temu. Ale szykuje się pan na wielki powrót na scenę. – To chyba jeszcze nie jest odpowiednia pora, żeby o tym mówić. To będzie dopiero 16 kwietnia w warszawskiej Stodole. Jestem w tej chwili w trakcie trwających od dwóch miesięcy naprawdę bardzo ciężkich przygotowań do tego koncertu. Próby rozpoczynam od 1 marca. Będą one trwały codziennie po 8-10 godzin. Nie mogę mówić w tej chwili za wiele, bo nie chcę w tej chwili stawiać przyjaciół, muzyków, z którymi gram, pod presją. Myślę, że będzie fajnie. Taką mam pan na sporą frekwencję? Zdaje się, że wciąż ma pan wielu fanów. – Będę bardzo szczęśliwy, jeżeli spełnią się pani słowa. Jestem nauczony życiowej pokory i wiem, że może się zdarzyć, że będzie pusta sala. Skąd ja mogę to wiedzieć? Tyle lat mnie nie było na scenie, więc zmieniło się pokolenie miłośników muzyki. Wielu pewnie nawet nie wie, kim jest Hołdys. Ale ja ich zaskoczę! Na tym koncercie będą działy się dziwne rzeczy!A co konkretnie? W jednym w wywiadów powiedział pan, że będzie pan grał muzykę diabelską. – Ci, co są prostolinijni, to pomyślą, że Nergal jest diabelski, ale ja diabelstwo postrzegam w znacznie szerszej skali. Po prostu wyłapuję każdą duszę na widowni i będziemy się szatańsko więcej pan nie zdradzi? – Ja się zmieniam, więc nie ma takiej możliwości, żebym ciągle grał tak samo. Myślę o tym, jak w wesoły, kpiarski sposób wykonać kilka słynnych piosenek Perfektu, z których zasłynąłem jako kompozytor, typu „Nie płacz Ewka” czy „Autobiografia”. Bez tego wielkiego patosu, bo już trzeba zacząć patrzeć na to z właśnie. Nie było pana na scenie wiele lat. Skąd decyzja o powrocie? – Zespół zaprosił mnie na wspólny występ. Nie przywiązywałem do tego jakiejś wagi. Nie chciałem zawieść Muńka Staszczyka, bo to był ich jubileusz i on sobie wymarzył, że wystąpi ludzie, z którymi jeszcze nie grał. Nie paliłem się do tego, jednak zacząłem z nimi grać i usłyszałem ten huk gitar, który jest najpiękniejszym odgłosem świata i ten rytm perkusji, który powoduje, że moje serce zaczyna bić równo z bębnami... Wtedy sobie pomyślałem: – O tak, ja jestem jednak zwierzę! Kurde, to jest przecież to, więc co ja jeszcze robię w domu? To była natura, która wezwała mnie do lasu i po prostu potrzebował pan porządnego bodźca. – Tak, mnie się grać chce zawsze, tylko że trzeba mieć jakiś powód, żeby zagrać. Nie jest moją misją granie dla pieniędzy. Taką mam niestety naturę, że dla mnie jest ważniejsze to, żeby fantastycznie zagrać. Oferty typu „mamy dla pana parę złotych, niech pan przyjdzie i zagra”, w ogóle mnie nie rynek muzyczny wygląda dziś zupełnie inaczej niż 30 lat temu. Tu chodzi przede wszystkim o pieniądze. – Mówię otwarcie – ja nie wiem, co się dzieje za bardzo na rynku. Nie znam tych mechanizmów promocyjnych, które są dziś stosowane. Ja po prostu gram. Nie będę pokazywał rajtuz, nie będę miał siedmiu kolczyków i nie będę bił żony czy robił innych skandali. Nie tędy droga. Ja po prostu chcę zagrać z najlepszymi muzykami w Polsce, jakich tylko można sobie mówi pan o muzyce, w pana głosie słychać pasję i emocje. To wciąż jest pana życie. Nie tęsknił pan za graniem? – Tak, bardzo, ale za każdym razem znajdowałem przyczyny, dla których uważałem, że powrót nie ma sensu. Czym innym jest granie, uprawianie muzyki, a czym innym są mechanizmy show-biznesu. To są dwa zupełnie inne światy. Mechanizmy show-biznesu są dla mnie nie do zaakceptowania. Nigdy nie czułem się dobrze z różnymi zakulisowymi gierkami, gdy ktoś coś z kimś zawsze mnie mierziło. Dla mnie najważniejsze było to, żeby wyjść na scenę i zagrać tak, żeby ludziom oczy wyszły i żeby przeżyli cudowne widowisko. Dzisiejsze czasy, ilekroć o tym myślę, zawsze mnie deprymowały. To nie jest moje terytorium, zawsze mnie to odstraszało. Proszę mi wierzyć, sama muzyka jest piękna, a wszystko wokół jest jednak pan wrócił i chce koncertować, to musi pan mieć dobrą kondycję. Podobno w związku z tym zajął się pan na poważnie swoją formą. No i wyglądem. – Wyglądem nie, bo wygląd mam w dupie. Wygląd się dostaje w darze od natury. Co ma powiedzieć taki żółw albo jakiś konik garbusek? Problem jest w tym, że by móc zagrać dwu- czy trzygodzinny koncert – a może się tak skończyć – to trzeba mieć po prostu żelazną można mieć nadwagi, którą redukuję. Nie mogę mieć kontuzji, które zresztą sam sobie zapewniłem od muzyki, na przykład potworny ból łokcia. W związku z tym spokojnie sobie zacząłem codziennie uczęszczać na treningi, rehabilitację i inne rzeczy, które pomogą mi zagrać koncert na miarę moich długo pan już ćwiczy? – Trzy miesiące. Widać już postępy. Są ćwiczenia, których mogę wykonać sto razy tyle niż na początku. Bo wcześniej po 30 sekundach spadałem z dodatkowo ma pan dietę? – Jestem pod kontrolą medyczną, bo prowadziłem bujne życie i ślady w moim organizmie pewnie gdzieś tam pozostały. W związku z tym jest pewna mieć pan silną wolę... – Słynę chyba z tego, że jak się zaprę, to raczej jest już korcą pana słodycze? – Nie jem słodyczy i nic mnie nie dużo pan schudł? – A to już jest moja tajemnica. /9 Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Fakt_redakcja_zrodlo Hołdys to założyciel słynnego Perfectu /9 Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Fakt_redakcja_zrodlo To on napisał takie hity jak "Autobiografia" czy "Nie płacz Ewka" /9 Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Fakt_redakcja_zrodlo Ostatni raz prawdziwy koncert dał 10 lat temu /9 Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Fakt_redakcja_zrodlo Na scenę wraca w kwietniu /9 Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Fakt_redakcja_zrodlo Pan Zbigniew kocha muzykę /9 Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Fakt_redakcja_zrodlo Od show-biznesu woli trzymać się z daleka /9 Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Fakt_redakcja_zrodlo Kiedy wystąpił na scenie z znów poczuł chęć grania /9 Zbigniew Hołdys szykuje się do powrotu na scenę. Zbigniew Hołdys gardzi show-biznesem Fakt_redakcja_zrodlo Z Beatą Kozidrak, inną zasłużoną postacią polskiej muzyki /9 Hołdys: Nie będę grać dla pieniędzy! Fakt_redakcja_zrodlo Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
10-12 maja zapraszamy na bębniarski jam na UW, koncert, warsztaty taneczne oraz darmową imprezę nad Wisłą!
Pod pseudonimem Feral Atom kryje się Ola Beręsiewicz, zdolna i samowystarczalna mieszkanka Białegostoku. Dawno temu, zafascynowana muzyką alternatywną, Ola sięgnęła po gitarę elektryczną i do dziś to ona jest najważniejszym przekaźnikiem jej pomysłów. Jej warsztat pracy tworzą także komputer i klawisze AKAI, a my, w konsekwencji, otrzymujemy przestrzenne, dream popowe dźwięki. Uwaga! Ola, choć samej pracuje jej się bardzo dobrze, jest otwarta na kolaboracje. Przed Państwem Feral Atom. „Medicine” „Medicine” to podróż przez idee destrukcyjnego zatracenia się w osobach, w myślach, czy substancjach – we wszystkim, co nas otacza i może pochłonąć w całości. Bardzo osobisty tekst, ale myślę, że każdy znajdzie w nim coś o sobie lub o osobach, które zna. To jeden z moich starszych kawałków, napisany dobre pięć lat temu. Postanowiłam nadać mu nową tożsamość w projekcie Feral Atom. Chciałam też przetestować samą siebie, zobaczyć jak bardzo zmieniło się moje myślenie odnośnie komponowania. Jak prawie wszystkie moje utwory, pomysł zaczął się od gitary. Potem wokal jakoś wygenerował się sam. Pomysły na pozostałe instrumentale pojawiały się równolegle w trakcie produkcji utworu, dzięki temu na bieżąco weryfikowałam wszystkie koncepty. Finalnie wyszła z tego eteryczna i nawet trochę mroczna, dream popowa atmosfera. Na początku utwór kompletnie taki nie był, ale ostateczna wersja o wiele bardziej do mnie przemawia. Utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że największą swobodę artystyczną odnajduję w sennych i, jeśli w ogóle mogę tak powiedzieć, zamglonych melodiach. „Love” „Love” to, jak tytuł wskazuje, utwór o miłości. O byciu przy swojej drugiej połówce w najtrudniejszych i najmroczniejszych chwilach, o próbie zrozumienia tego, przez co partner przechodzi. Czytanie w myślach to chyba marzenie każdego człowieka, szczególnie w takich momentach. Gdy wiem, że nie jestem w stanie dać wystarczającego ukojenia za pomocą słowa to jedyne, co mogę zrobić najlepiej to wiernie trwać. I pisać o tym piosenki. To utwór, który napisałam całkiem niedawno w stosunku do rozpoczęcia jego produkcji. Inspirowałam się dark folkiem i alternatywą, w tym czasie słuchałam dużo artystów takich jak Chelsea Wolfe, Emma Ruth Rundle, PJ Harvey czy Daniel Spaleniak, których bardzo cenię. Produkcyjnie wciąż jestem w stadium bobasa i ciągle uczę się nowych rzeczy, metod, sposobów używania różnego rodzaju efektów i przyrządów w DAW. Ale z tym kawałkiem poszło szybko i sprawnie, praktycznie od samego początku wiedziałam, jak ma brzmieć i jaką atmosferę chcę uzyskać. No i się udało. „Never Saw You Again” To mój najnowszy, trzeci singiel, który ukazał się trzeciego lipca. Wyróżnia się na tle dwóch pozostałych, ale to dobrze, bo o to mi chodziło. Ten kawałek to mój hołd dla The 1975, czyli mojej ulubionej kapeli. Od zawsze miałam słabość do energicznych melodii gitarowych w duecie z brzmieniem syntezatorów. Takimi utworami chcę pokazać, jak wiele gatunków mnie inspiruje i jak wpływają na postrzeganie moich własnych utworów. Linię melodyczną stworzyłam kilka lat temu, jednak dopiero w tym roku udało mi się obrać jej wektor. Pierwotnie pierwsza część utworu brzmiała zupełnie inaczej, jednak nie do końca byłam do niej przekonana. Po wielu transformacjach znalazłam nareszcie odpowiedni punkt wyjścia dla całego utworu, a reszta już poszła jak po maśle. Od razu miałam ochotę tuptać nogą do melodii i pracowałam nad tym kawałkiem z uśmiechem na twarzy. Na samym końcu wpadłam na pomysł z bębnami. Wybrzmiewają wyraźnie w ostatniej części kawałka, dodają mu trochę energii i skoczności. Wszystkie trzy single zaprezentowane w tym roku dokumentują mój produkcyjny progres, który, mam nadzieję, najlepiej prezentuje się właśnie w „Never Saw You Again”. Ale mam jeszcze mnóstwo planów, więc na pewno będę próbować rozwijać swoją wiedzę i umiejętności w tym zakresie. Planuję też wydać w tym roku Epkę, przynajmniej w wersji cyfrowej.
Monika Kubik wokalistka: Tak powstają piosenki - na początku jest pamparampam i I don't know.. Monika Kubik wokalistka · Original audio
Muzyka na poranek, czyli dla każdego coś miłego, będzie poważnie, funkowo/reggaeowo i unplugged. Wszystko, co heavy, z rana sobie odpuścimy, bowiem z mojego z założenia poranki mają być lekkie. Po to, by móc je udźwignąć. Cóż poza tym, by każdy Wasz dzień był co najmniej jak Beautiful Day, mogę Wam życzyć? Na pewno tego, by każdy Wasz poranek: . 1. Skutecznie odrywał Was od poduszek, podrywał na nogi i wynosił Was na te kilka (centy)metrów nad ziemią. Najlepiej, by jeszcze dodawał skrzydeł i uświadamiał, że lepiej przywiązywać się do osób niż do rzeczy. A już na pewno nie do łóżek. Proszę państwa, I’m like a bird. . Muzyka na poranek . 2. Przypominał o zadowoleniu z życia i ze swojej barwnej codzienności (w końcu, szary to też kolor). Ten utwór już zawsze kojarzyć mi się będzie z przypadkowo spotkaną artystką z Cinque Terre. Rozpromieniona malarka podśpiewująca Annie Lennox (a to już dwie inspirujące kobiety w jednym miejscu) zahipnotyzowała mnie w sekundę. Ten moment był bardziej przekonujący niż Grzesiak na swoich kursach, o walce o każdy dzień, o zadowoleniu z poranków i pasji działania mówiąc prawie wszystko. Od tej chwili uwielbiam szarość. Tylko wtedy, gdy wokół jest nijako, łatwiej dostrzec… jakość! . . Muzyka na poranek. 3. Był jak symfonia, harmonia i rapsodia w jednym. August Rush zadba o to wyśmienicie – o talencie, entuzjazmie i czynieniu czegoś z niczego, wie wszystko. Jestem pewna, że przez te kilka energetycznych minut dokonacie z rana całkiem sporo. Zwłaszcza, że utwór genialnie się rozwija, a smyczki to czysta poezja! Do snu nie utuli, ale da motywującego kopa. Niech Wam przepowie bajeczne chwile :) . . 4. Don’t worry, be happy idealne do stania w korkach :) Zwłaszcza jeśli lubicie dobre rytmy do wybijania na kierownicy. Nie prowadzicie? No to zaparzcie sobie kawy, dodajcie do tego te rozradowane twarze i… okaże się, że jedna kawa nie wystarczy! Ale nie martwcie się, możecie załączyć to raz jeszcze przy myciu zębów. Przy takich dźwiękach można szczotkować w nieskończoność. I jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze… Muzyka na poranek . 5. Tabu Wam powie Tyle mam, ile bym chciał. A ja Wam mówię: Nie wierzcie w jutro. Na NIC nie czekajcie. Cokolwiek tego ranka przeczytacie, posłuchacie – nie czekajcie. Dziś macie wszystko, czego trzeba, by dosięgnąć nieba. . Muzyka na poranek . 6. Nie życzę Wam krótkich nocy, ale życzę roztańczonych wschodów słońca. Nie zliczę poranków, które uratował mi ten utwór! . . 7. Stand by me dorobiło się już tylu wersji, że jedynie pierwowzór warto brać pod uwagę (bo jest nie do przebicia) i tę wersję – bo jest genialna. Zostań ze mną – być może właśnie tak, w ostatnim podrywie desperacji, woła Was Wasze szanowne łóżko… NIE słuchajcie go! Ono ma swoje niecne plany, które nie są Waszymi planami. Nie o poranku. Za to, kiedy załączycie to wieczorem, nie przestawajcie słuchać. Warto! . . To mój patent na poranki. Albo muzyka, albo totalna cisza i chwila sam na sam ze sobą i z Tym, co nade mną. Dopiero później spijam moje pierwsze cappuccino. . . I czego tu chcieć więcej? Czegoś na kolejne poranki! Czekam i na Wasze propozycje, bo wierzę, że tych niezbyt spiesznych, ale i niezbyt sennych, cudnie działających utworów jest więcej. Czuję, że wszyscy tutaj dobrze je wykorzystamy. . . Zobacz też: 1. Najlepsza muzyka do pisania, myślenia, blogowania. 2. Moja muzyka do samochodu, podróży i powrotów. 3. Włoskie piosenki – 10 najbardziej roztańczonych kawałków. 4. 10 teledysków kręconych we włoskich miastach. 5. Koncert Ennio Morricone – co mnie zachwyciło, a co rozczarowało? 6. Książki, które zmieniły moje życie – 35 najlepszych.
Otrzymałam właśnie nowe, całkowicie polskie nagranie Mesjasza Haendla (podobno pierwsze takie na instrumentach historycznych) i od razu przesłuchałam. Ciekawa propozycja. Inicjatywa i wykonanie – zespół La Tempesta prowadzony przez Jakuba Burzyńskiego, płyta została wydana przez związane z zespołem Stowarzyszenie Musica Humana, dzięki sponsorom (także prywatnym, w tym ze
Kategorie Dyskusje Aktywność Zaloguj się Muzyka z filmu Piosenka z początku filmiku: wwodziak Użytkownik o 09:19 w Muzyka z filmów Muzyka która znajduje się na początku filmu: Pobieranie danych... Aby dodać odpowiedź, musisz się zalogować lub zarejestrować.
uvZ5. z1zjgg8kq4.pages.dev/10z1zjgg8kq4.pages.dev/326z1zjgg8kq4.pages.dev/231z1zjgg8kq4.pages.dev/213z1zjgg8kq4.pages.dev/94z1zjgg8kq4.pages.dev/199z1zjgg8kq4.pages.dev/146z1zjgg8kq4.pages.dev/65z1zjgg8kq4.pages.dev/358
piosenka z bębnami na początku